Dwa dni po zebraniu rozpoczęła się misja ratunkowa. O wczesnym
świcie zawołano Iris i Malfoya, ponieważ byli najbliższymi porwanych,
aby podzielić się z nimi szczegółami misji. Po wszystkim dowódcy
oczekiwali na jakieś słowa uznania, życzenie powodzenia i szczęśliwego
powrotu, było to doskonale widać, ale Draco nie miał w zwyczaju mówić
takich rzeczy, a Allein nadal była urażona niepoinformowaniem jej o
uprowadzeniu Cipriano. Mimo słów Dumbledore'a o tym, że nie chciał jej
martwić, że wszystkiego dowiedziałaby się po wszystkim, ona i tak nie
mogła znieść faktu, że miała nic nie wiedzieć o losach najbliższej jej
osoby.
Iris nie mogła znaleźć sobie miejsca; stres wyżerał ją od
środka. Przeszła cały Kastor, weszła do pokoju swojego i Dracona,
stwierdziła, że nie ma tu nic, czym mogłaby się zająć, więc zaczęła
obchodzić budynek jeszcze raz. W końcu, gdy Iris weszła do pokoju trzeci
raz, leżący na łóżku Draco wybuchnął.
— Mogłabyś wreszcie usiąść albo chociaż ciągle nie włazić do pokoju?! Oszaleć można.
— Mnie bardziej denerwuje fakt, że możesz sobie tu spokojnie siedzieć — odgryzła się, siadając w końcu na łóżku.
— Przyzwyczaiłem się już. Najlepiej przyjąć do wiadomości, że pewnie nie żyją.
— To żeś mnie pocieszył, naprawdę. Nadzieja aż z ciebie kipi — odezwała się ironicznie Allein.
— Cierpiałem po stracie rodziców tylko dlatego, że wciąż miałem
dobre myśli. Lepiej przygotowywać się na najgorsze, bo będzie łatwiej
oswoić ci się z faktem, że oni serio nie żyją, a jak coś to miło się
zaskoczysz.
— Twój tok myślenia jest powalający. Powalający głupotą. Jeśli
mamy dobre myśli, to musi być dobrze. Na Boga, musi, rozumiesz?
Jeszcze kilka dni temu sama w to nie wierzyła, ale postanowiła
wziąć sobie słowa Kingsleya do serca. Głupiego serca, które i tak
wiedziało swoje, że oni najprawdopodobniej nie wrócą. Mózg jest jednak
silniejszy od serca.
— Na Boga?! — oburzył się Draco. — Może nie jestem jakiś
pobożny, ale jeśli ktoś jest tam gdzieś nad nami, to zabija cały czas.
Głównie swoich wyznawców
— Myślisz, że Bóg czuje się z tym dobrze? — odezwała się po
chwili Iris. Jej cichy głos sugerował nagły niepokój; Malfoy mógł mieć
racje, on MIAŁ rację...
— Czuł się potężny. Nie chcę przyrównywać Voldemorta do bóstw,
ale on też czuł się potężny, gdy zabijał. Nawet nie wiesz, jaką radość
sprawiało mu zabicie moich rodziców. Sądził, że może wszystko, że nie
musi być sprawiedliwy. Zdeptał ludzi, którzy wierzyli w jego idee. Moja
matka wiedziała, że jej czas się zbliża; ojciec chciał mnie chronić, a
ja byłem marnym śmierciożercą. Stwierdziła, że i tak nas zabije, a
choćby minuta życia bez dwóch najważniejszych osób w jej życiu byłaby
dla niej okrutnym cierpieniem. Dlatego uratowała Pottera. Chciała na tę
śmierć zasłużyć.
Iris zaszokowało wyznanie Dracona. Nie oczekiwała po nim nigdy
takiej szczerości. Malfoy też był zszokowany, ale nie rozmawiał o tym z
nikim od kilku miesięcy i musiał w końcu powiedzieć, co mu leży na
sercu. Poczuł krztynę zaufania do Allein; wiedział, że są choć trochę
podobni, że ich historie się łączą. Był pewien, że zostawi to dla
siebie; w końcu tak naprawdę miała tylko jego. Może nie mogli nazwać
siebie nawzajem przyjaciółmi, ale zachowywali w stosunku do siebie
mniejszy dystans niż do pozostałych członków zakonu.
— A twoi rodzice? Mówiłaś, że Bellatrix ich spaliła — zapytał chłopak.
Obiecała sobie nigdy nie wracać myślami do życia, gdy oni
jeszcze żyli. Musiała jednak, by było sprawiedliwie, opowiedzieć tę
bolesną historię.
— Wsadzili mnie do Azkabanu. Wiesz, ruchy rebelianckie i tak
dalej. Jeździliśmy po świecie i przekonywaliśmy ludzi do naszych idei.
Mieliśmy połączyć siły i natrzeć na Voldemorta, pomóc Potterowi. Ktoś z
ludzi Czarnego Pana się o nas dowiedział i pewnego razu przekonywaliśmy
nie tę osobę co trzeba. Wysłali nam Bellatrix pod wpływem Eliksiru
Wielosokowego. Pewnie nie zaszczyciliby nas obecnością najbliższej osoby
Voldemorta, ale popierało nas kilkunastu najlepszych czarodziejów z
zachodniej Europy. Śmierciożercy wiedzieli, że ja i Sylvain jesteśmy za
to odpowiedzialni, że jesteśmy przywódcami. Pytali nas o to, kto to
zapoczątkował. Wiedziałam, że zabiją Cipriano, więc wzięłam to na
siebie. Myślałam, że dadzą mi Avadę i spokój, ale wybrali lepszy sposób,
to znaczy, lepszy dla nich. Torturowali rodziców i wrzucili ich do
pieca. Sylvaina mieli trochę pomęczyć i go puścić, ale przez cały czas
działania naszego ruchu, okradał kobiety. Jedna okazała się czarodziejką
i wniosła oskarżenie. Nie mogli tego zostawić, więc go skazali, dla
przykładu, że nie interesują ich tylko mugolaki. Trochę posiedzieliśmy,
ale przyszedł minister, twierdząc, że dam radę zwalczyć śmierciożerców,
skoro Potter jest nieprzytomny, a ponoć nie tylko on jest ich celem, ale
też ja. Powiedziałam, że bez Sylvaina nie idę. Żałuję. Pewnie miałby
tam bezpieczniej.
***
Draco płakał. Te dwa słowa nie pasowały do siebie w żaden
sposób, ale to była prawda. Allein nie miała pojęcia dlaczego;
Dumbledore wezwał go do gabinetu, a chłopak po chwili rozmowy wrócił.
Iris leżała w łóżku z zamkniętymi oczami, próbując zasnąć, a Malfoy
pewnie uznał, że śpi. Gdyby wiedział, że tak nie jest, na pewno nie
pozwoliłby sobie na chwilę słabości.
— Draco...? Stało się coś? — zapytała niezbyt inteligentnie.
— Śpij — odpowiedział chłopak, ocierając łzy rękawem.
Początkowo Allein chciała posłuchać słów chłopaka i dalej
próbować zasnąć, jednak zdecydowała się pomóc Draconowi w jakiś sposób.
Nie miała pojęcia jaki- nie posiadała nic,, co mogłoby coś zdziałać.
Podeszła więc do niego i usiadła obok na jego łóżku.
— Co jest? No mów.
— Snape nie żyje.
Więzi Severusa i Dracona były bliskie. Mężczyzna zawsze
próbował pomóc Malfoyowi w misjach Voldemorta, a gdy młodzieniec utracił
rodziców, był jego ostatnią żyjącą bliską osobą.
— Widać, że był dla ciebie ważny, ale nie da się nic zrobić.
Przykro mi. Śmierć zawsze zabiera nam ludzi w najmniej odpowiednich
momentach. Uczcij go, pamiętając o nim. Istniejemy, póki ktoś o nas
pamięta.
Draco wyciągnął rękę i uścisnął dłoń Iris. Był to przyjacielski
gest, w którym wyraził całą wdzięczność bez użycia słów za wsparcie
Allein.
— Idź spać — powiedział po chwili ciszy.
— I ty też.
Wróciłam. Na jak długo - nie wiem, ale oby jak najdłużej. Ponoć ff najlepiej mi wychodzą. Zaleciało Hannibalem, Janem Pawłem II i filozofią. Cudownie.
I żeby nie było - to jest opowiadanie bez pairingów.