sobota, 19 marca 2016

ROZDZIAŁ IV

         Dwa dni po zebraniu rozpoczęła się misja ratunkowa. O wczesnym świcie zawołano Iris i Malfoya, ponieważ byli najbliższymi porwanych, aby podzielić się z nimi szczegółami misji. Po wszystkim dowódcy oczekiwali na jakieś słowa uznania, życzenie powodzenia i szczęśliwego powrotu, było to doskonale widać, ale Draco nie miał w zwyczaju mówić takich rzeczy, a Allein nadal była urażona niepoinformowaniem jej o uprowadzeniu Cipriano. Mimo słów Dumbledore'a o tym, że nie chciał jej martwić, że wszystkiego dowiedziałaby się po wszystkim, ona i tak nie mogła znieść faktu, że miała nic nie wiedzieć o losach najbliższej jej osoby.
         Iris nie mogła znaleźć sobie miejsca; stres wyżerał ją od środka. Przeszła cały Kastor, weszła do pokoju swojego i Dracona, stwierdziła, że nie ma tu nic, czym mogłaby się zająć, więc zaczęła obchodzić budynek jeszcze raz. W końcu, gdy Iris weszła do pokoju trzeci raz, leżący na łóżku Draco wybuchnął.
         — Mogłabyś wreszcie usiąść albo chociaż ciągle nie włazić do pokoju?! Oszaleć można.
         — Mnie bardziej denerwuje fakt, że możesz sobie tu spokojnie siedzieć — odgryzła się, siadając w końcu na łóżku.
         — Przyzwyczaiłem się już. Najlepiej przyjąć do wiadomości, że pewnie nie żyją.
         — To żeś mnie pocieszył, naprawdę. Nadzieja aż z ciebie kipi — odezwała się ironicznie Allein.
         — Cierpiałem po stracie rodziców tylko dlatego, że wciąż miałem dobre myśli. Lepiej przygotowywać się na najgorsze, bo będzie łatwiej oswoić ci się z faktem, że oni serio nie żyją, a jak coś to miło się zaskoczysz.
         — Twój tok myślenia jest powalający. Powalający głupotą. Jeśli mamy dobre myśli, to musi być dobrze. Na Boga, musi, rozumiesz?
         Jeszcze kilka dni temu sama w to nie wierzyła, ale postanowiła wziąć sobie słowa Kingsleya do serca. Głupiego serca, które i tak wiedziało swoje, że oni najprawdopodobniej nie wrócą. Mózg jest jednak silniejszy od serca.
         — Na Boga?! — oburzył się Draco. — Może nie jestem jakiś pobożny, ale jeśli ktoś jest tam gdzieś nad nami, to zabija cały czas. Głównie swoich wyznawców
         — Myślisz, że Bóg czuje się z tym dobrze? — odezwała się po chwili Iris. Jej cichy głos sugerował nagły niepokój; Malfoy mógł mieć racje, on MIAŁ rację...
         — Czuł się potężny. Nie chcę przyrównywać Voldemorta do bóstw, ale on też czuł się potężny, gdy zabijał. Nawet nie wiesz, jaką radość sprawiało mu zabicie moich rodziców. Sądził, że może wszystko, że nie musi być sprawiedliwy. Zdeptał ludzi, którzy wierzyli w jego idee. Moja matka wiedziała, że jej czas się zbliża; ojciec chciał mnie chronić, a ja byłem marnym śmierciożercą. Stwierdziła, że i tak nas zabije, a choćby minuta życia bez dwóch najważniejszych osób w jej życiu byłaby dla niej okrutnym cierpieniem. Dlatego uratowała Pottera. Chciała na tę śmierć zasłużyć.
         Iris zaszokowało wyznanie Dracona. Nie oczekiwała po nim nigdy takiej szczerości. Malfoy też był zszokowany, ale nie rozmawiał o tym z nikim od kilku miesięcy i musiał w końcu powiedzieć, co mu leży na sercu. Poczuł krztynę zaufania do Allein; wiedział, że są choć trochę podobni, że ich historie się łączą. Był pewien, że zostawi to dla siebie; w końcu tak naprawdę miała tylko jego. Może nie mogli nazwać siebie nawzajem przyjaciółmi, ale zachowywali w stosunku do siebie mniejszy dystans niż do pozostałych członków zakonu.
         — A twoi rodzice? Mówiłaś, że Bellatrix ich spaliła — zapytał chłopak.
         Obiecała sobie nigdy nie wracać myślami do życia, gdy oni jeszcze żyli. Musiała jednak, by było sprawiedliwie, opowiedzieć tę bolesną historię.
         — Wsadzili mnie do Azkabanu. Wiesz, ruchy rebelianckie i tak dalej. Jeździliśmy po świecie i przekonywaliśmy ludzi do naszych idei. Mieliśmy połączyć siły i natrzeć na Voldemorta, pomóc Potterowi. Ktoś z ludzi Czarnego Pana się o nas dowiedział i pewnego razu przekonywaliśmy nie tę osobę co trzeba. Wysłali nam Bellatrix pod wpływem Eliksiru Wielosokowego. Pewnie nie zaszczyciliby nas obecnością najbliższej osoby Voldemorta, ale popierało nas kilkunastu najlepszych czarodziejów z zachodniej Europy. Śmierciożercy wiedzieli, że ja i Sylvain jesteśmy za to odpowiedzialni, że jesteśmy przywódcami. Pytali nas o to, kto to zapoczątkował. Wiedziałam, że zabiją Cipriano, więc wzięłam to na siebie. Myślałam, że dadzą mi Avadę i spokój, ale wybrali lepszy sposób, to znaczy, lepszy dla nich. Torturowali rodziców i wrzucili ich do pieca. Sylvaina mieli trochę pomęczyć i go puścić, ale przez cały czas działania naszego ruchu, okradał kobiety. Jedna okazała się czarodziejką i wniosła oskarżenie. Nie mogli tego zostawić, więc go skazali, dla przykładu, że nie interesują ich tylko mugolaki. Trochę posiedzieliśmy, ale przyszedł minister, twierdząc, że dam radę zwalczyć śmierciożerców, skoro Potter jest nieprzytomny, a ponoć nie tylko on jest ich celem, ale też ja. Powiedziałam, że bez Sylvaina nie idę. Żałuję. Pewnie miałby tam bezpieczniej.
***
         Draco płakał. Te dwa słowa nie pasowały do siebie w żaden sposób, ale to była prawda. Allein nie miała pojęcia dlaczego; Dumbledore wezwał go do gabinetu, a chłopak po chwili rozmowy wrócił. Iris leżała w łóżku z zamkniętymi oczami, próbując zasnąć, a Malfoy pewnie uznał, że śpi. Gdyby wiedział, że tak nie jest, na pewno nie pozwoliłby sobie na chwilę słabości.
         — Draco...? Stało się coś? — zapytała niezbyt inteligentnie.
         — Śpij — odpowiedział chłopak, ocierając łzy rękawem.
         Początkowo Allein chciała posłuchać słów chłopaka i dalej próbować zasnąć, jednak zdecydowała się pomóc Draconowi w jakiś sposób. Nie miała pojęcia jaki- nie posiadała nic,, co mogłoby coś zdziałać. Podeszła więc do niego i usiadła obok na jego łóżku.
         — Co jest? No mów.
         — Snape nie żyje.
         Więzi Severusa i Dracona były bliskie. Mężczyzna zawsze próbował pomóc Malfoyowi w misjach Voldemorta, a gdy młodzieniec utracił rodziców, był jego ostatnią żyjącą bliską osobą.
         — Widać, że był dla ciebie ważny, ale nie da się nic zrobić. Przykro mi. Śmierć zawsze zabiera nam ludzi w najmniej odpowiednich momentach. Uczcij go, pamiętając o nim. Istniejemy, póki ktoś o nas pamięta.
         Draco wyciągnął rękę i uścisnął dłoń Iris. Był to przyjacielski gest, w którym wyraził całą wdzięczność bez użycia słów za wsparcie Allein.
         — Idź spać — powiedział po chwili ciszy.
         — I ty też.

Wróciłam. Na jak długo - nie wiem, ale oby jak najdłużej. Ponoć ff najlepiej mi wychodzą. Zaleciało Hannibalem, Janem Pawłem II i filozofią. Cudownie.
I żeby nie było - to jest opowiadanie bez pairingów.